Jest Carrefour, Lulu Hypermarket, Spinneys, nie ma Lidla ani
Tesco. Supermarkety są niemal na każdym kroku i oferują wszystko – od warzyw,
których nigdy na oczy nie widziałam, aż po gotowe ciepłe jedzenie.
Większość produktów pochodzi z importu. Możemy kupić cebulę
z Pakistanu, jabłka z Iranu albo ananasa z Filipin. Pustynia nie sprzyja
uprawom, ale lokalnie uprawiane są nie tylko daktyle, chociaż te stanowią
zdecydowaną większość. Ras Al Khaima w sezonie dostarcza warzyw takich jak
sałata, pomidory, bakłażan czy kalafior. Zbiera się tu również cytrusy i mango.
Niektóre produkty, szczególnie owoce z Europy takie jak
maliny, jeżyny albo wiśnie, potrafią kosztować po 19 AED za 250 g. Truskawki,
głównie z Egiptu, w sezonie można dostać nawet za niecałe 5 AED za 250 g.
Jabłka za 26 AED/kg też tu nikogo nie dziwią. Niektóre zachodnie produkty mają
ceny z kosmosu. Pamiętam, że podczas mojej pierwszej wizyty w Carrefour czasami
aż trudno mi było pojąć dlaczego zwykły żółty ser, bochenek chleba a nawet
masło jest aż tak drogie. Import to jedno, ale faktem jest, że rynek celuje
tutaj w zupełnie innego klienta, który zamiast żółtego sera woli paneer (rodzaj
indyjskiego białego sera) lub labneh (kremowy arabski ser), a zamiast bochenka
chleba, płaski khubz albo naan. Założę się, że robiąc zakupy „po naszemu” i
wybierając produkty, które znamy będziemy płacić znacznie więcej niż przeciętna
indyjska rodzina.
Czy pomiędzy wszystkimi rzeczami z importu znajdziemy coś co
jest „made in UAE”? A i owszem. Soki, różne rodzaje mleka, woda, mięso, nabiał,
chipsy itd. Jedni z najbardziej popularnych producentów to Lacnor, Almarai, Al
Rawabi, Marmum, Al Ain. Czasami pomiędzy półkami możemy znaleźć i polskie
produkty. Widziałam czekoladę wedla, krówki, ogórki kiszone, ciasteczka
„jeżyki” i jakieś wafelki.
W dziale z gotowymi potrawami na gorąco, serami, oliwkami i
różnymi innymi przysmakami na wagę możemy zawsze poprosić o spróbowanie i
wybrać rodzaj oliwek, które nam najbardziej smakują (a jest z czego wybierać).
Oczywiście nie brakuje również osiedlowych sklepów, które w
niektórych miejscach wyglądają jakby przeszedł przez nie huragan – podłogi
zawalone, wszystko jakiś takie chaotyczne, porozrzucane, czasami w ogóle nie ma
podanych cen. Wszędzie jednak jest wspólny mianownik – zakupy pakowane są przez
sprzedawcę, a zużyciem plastikowych reklamówek nikt się tu nie przejmuje.
No comments:
Post a Comment