Tuesday 28 February 2017

Cebula z Pakistanu, jabłka z Iranu

Jest Carrefour, Lulu Hypermarket, Spinneys, nie ma Lidla ani Tesco. Supermarkety są niemal na każdym kroku i oferują wszystko – od warzyw, których nigdy na oczy nie widziałam, aż po gotowe ciepłe jedzenie.

Większość produktów pochodzi z importu. Możemy kupić cebulę z Pakistanu, jabłka z Iranu albo ananasa z Filipin. Pustynia nie sprzyja uprawom, ale lokalnie uprawiane są nie tylko daktyle, chociaż te stanowią zdecydowaną większość. Ras Al Khaima w sezonie dostarcza warzyw takich jak sałata, pomidory, bakłażan czy kalafior. Zbiera się tu również cytrusy i mango.

Niektóre produkty, szczególnie owoce z Europy takie jak maliny, jeżyny albo wiśnie, potrafią kosztować po 19 AED za 250 g. Truskawki, głównie z Egiptu, w sezonie można dostać nawet za niecałe 5 AED za 250 g. Jabłka za 26 AED/kg też tu nikogo nie dziwią. Niektóre zachodnie produkty mają ceny z kosmosu. Pamiętam, że podczas mojej pierwszej wizyty w Carrefour czasami aż trudno mi było pojąć dlaczego zwykły żółty ser, bochenek chleba a nawet masło jest aż tak drogie. Import to jedno, ale faktem jest, że rynek celuje tutaj w zupełnie innego klienta, który zamiast żółtego sera woli paneer (rodzaj indyjskiego białego sera) lub labneh (kremowy arabski ser), a zamiast bochenka chleba, płaski khubz albo naan. Założę się, że robiąc zakupy „po naszemu” i wybierając produkty, które znamy będziemy płacić znacznie więcej niż przeciętna indyjska rodzina.

Czy pomiędzy wszystkimi rzeczami z importu znajdziemy coś co jest „made in UAE”? A i owszem. Soki, różne rodzaje mleka, woda, mięso, nabiał, chipsy itd. Jedni z najbardziej popularnych producentów to Lacnor, Almarai, Al Rawabi, Marmum, Al Ain. Czasami pomiędzy półkami możemy znaleźć i polskie produkty. Widziałam czekoladę wedla, krówki, ogórki kiszone, ciasteczka „jeżyki” i jakieś wafelki.

W dziale z gotowymi potrawami na gorąco, serami, oliwkami i różnymi innymi przysmakami na wagę możemy zawsze poprosić o spróbowanie i wybrać rodzaj oliwek, które nam najbardziej smakują (a jest z czego wybierać).


Oczywiście nie brakuje również osiedlowych sklepów, które w niektórych miejscach wyglądają jakby przeszedł przez nie huragan – podłogi zawalone, wszystko jakiś takie chaotyczne, porozrzucane, czasami w ogóle nie ma podanych cen. Wszędzie jednak jest wspólny mianownik – zakupy pakowane są przez sprzedawcę, a zużyciem plastikowych reklamówek nikt się tu nie przejmuje. 


Monday 27 February 2017

Emiraty po arabsku

W Emiratach językiem urzędowym jest arabski, jednak ze wszystkimi można dogadać się po angielsku, bo każdy mniej lub więcej się tym językiem posługuje. Ma on wiele dialektów, Emiratczycy posługują się dialektem Khaleeji – czyli dosłownie „zatokowy”, używany (z pewnymi modyfikacjami szczególnie co do akcentu) przez kraje zatoki perskiej. W związku z tak dużą liczbą emigrantów z innych krajów arabskich można usłyszeć całą gamę innych dialektów. Czasami po sposobie wypowiedzi i brzmieniu języka uda mi się odgadnąć skąd pochodzi dany rozmówca. Szczególnie łatwo poznać Egipcjan – mówią głośnio i bardzo gestykulują.

Na studiach uczyłam się arabskiego przez 2 lata – niestety nie jest to najłatwiejszy język do opanowania. Przyjeżdżając tu po raz pierwszy łudziłam się, że będę miała z tym językiem trochę więcej styczności, a nawet podszkolę się w mówieniu. Niestety oprócz używania standardowych zwrotów nie nauczyłam się niczego nowego, a co więcej nieużywany język powoli zanikał i niestety mało go już zostało w głowie.Uwielbiam brzmienie tego języka, a opanowanie go wciąż pozostaje gdzieś w sferze moich marzeń.

Wszystko tutaj jest w wersji dwujęzycznej, od szyldów sklepowych po umowy o pracę. Tablice informacyjne na drogach, nazwy ulic, infolinie – „for English press 2”. Czasami dzwoniąc a to do jakiegoś urzędu, a to do arabskiej restauracji głos po drugiej stronie naturalnie odezwie się po arabsku, ale nie ma co panikować i przerywać połączenie, wystarczy odezwać się po angielsku.

W rozmowie z ludźmi posługującymi się językiem arabskim nadużywam kilku zwrotów: khalas, co znaczy mniej więcej „wystarczy” i masha’Allah, ale w wydźwięku bardzo ironicznym, co stanowi wyraz zachwytu. Często używam również alhamdulillah (dzięki Bogu) in insha’Allah (jak Bóg pozwoli). Od koleżanki zapożyczyłam sobie zwrot „sabr, ya Rabb” co oznacza „cierpliwości” i często mamroczę go pod nosem w sytuacjach, w których puszczają mi nerwy. Habibi i żeńską wersję habibti często używają do siebie nawet obce osoby, ale tylko i wyłącznie w obrębie tej samej płci. Często słyszy się również „aywa” co znaczy mniej więcej tyle co „wow”, a w formie pytającej „na prawdę?”

Najśmieszniejszy jest fakt, że więcej posługuję się tu hindi/urdu. Znam ten język dosyć dobrze, chociaż nigdy nie byłam na żadnym kursie. Wsiąkł we mnie poprzez oglądanie filmów Bollywood. W pracy gdzie 90% osób posługiwało się tym językiem, prosiłam żeby jak najczęściej mówili do mnie w tym języku.


Komunikatywna znajomość arabskiego zdecydowanie pomaga, nawet w znalezieniu lepszej pracy, ale nie mówiąc ani słowa po arabsku też da się tutaj żyć.


Sunday 26 February 2017

Własne cztery kąty

Sytuacja mieszkaniowa w tym kraju to temat rzeka i nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. Szczęście mają osoby które zarabiają na tyle dużo, żeby wynająć coś porządnego i własnego, albo mieszkanie jest opłacane przez pracodawcę. Ci którzy nie mają takiego szczęścia skazani są na gorsze warunki. Oto dostępne opcje zakwaterowania:

Bedspace – czyli dzielenie pokoju z kilkoma innymi osobami. Jest to najtańsza opcja, ale to także zależy od dzielnicy, inna cena jest w Deira, a inna w Marinie i również zależy od ilości osób w pokoju – im więcej tym taniej. Takie apartamenty są zazwyczaj albo wyłącznie dla kobiet albo mężczyzn, ze względów prawnych oczywiście. Ceny to od 650 AED (8 osób w pokoju, Deira) nawet do 2900 (dwie osoby w pokoju, Marina).

Partition – pokój jest dzielony za pomocą płyty kartonowo-gipsowej (często taka płyta nie dochodzi do sufitu, żeby klimatyzacja wszędzie dochodziła, wtedy i tak wszyscy wszystko słyszą), albo drewnianej przegrody na mniejsze części. Więcej prywatności, ale bardzo ograniczone miejsce, czasami wyłącznie na łóżko i jakąś szafkę. Niestety tworzenie takich partycji jest nielegalne bez specjalnego pozwolenia, o które nie jest łatwo ze względu na niechęć władz do przeludnienia budynków. Ceny wahają się w granicach 1500-2500 AED w zależności od wielkości.

Pokój – standardowo można wynająć cały pokój, z dołączoną łazienką tzw. master bedroom, albo bez. I znowu ceny wahają się w zależności od dzielnicy, może to być 2500, a nawet ponad 6000 AED.

Apartament – od kawalerek aż po kilka pokoi, do wyboru do koloru.

Rynek mieszkaniowy to niezły interes. Osoby które na to stać wynajmują jedno mieszkanie i podwynajmują je np. na bedspace, otrzymując miesięcznie niekiedy podwójną sumę czynszu, który mają zapłacić.

Wynajmując całe mieszkanie/villę płaci się za rok z góry, maksymalnie w czterech czekach. Załóżmy, że chcemy wynająć mieszkanie za 60 tys. AED za rok. Musimy wtedy wydać cztery czeki po 15 tys. czyli co trzy miesiące musimy mieć pewność, że te 15 tys. będzie na koncie. Mało kto może sobie pozwolić na wyłożenie takiej sumy od razu dlatego decydują się na wynajmowanie pokoju, albo czegoś tańszego np. w Sharjah.

Bardzo popularne są tzw. housing communities, czyli osiedla często mające własne galerie handlowe. Jednymi z najbardziej popularnych są: Greens, Remraam, Mirdiff, Jumeirah Village Circle, Arabian Ranches, Jabel Ali Village, Al Barari, Dubai Silicon Oasis, Discovery Gardens, International Media Production Zone, International City. Niektóre z nich są wyłącznie dla bogatych z pięknymi villami i zielenią (Al Barari, Arabian Ranches), a inne to typowe blokowiska (IMPZ).

Pozostając w temacie mieszkań nie można zapomnieć o problemie, który prędzej czy później dotknie każdego mieszkańca – karaluchy. Coś co jest absolutną plagą nawet w nowych budynkach. Niektóre budynki regularnie przeprowadzają opryski przeciw karaluchom, ale jeżeli wtargną do mieszkania to już niestety problem lokatora. Do tej pory dziękuję Bogu, że przez 2 lata mieszkając w Sharjah nie zawitał do nas ani jeden karaluch, ale to dlatego, że oboje z mężem dbaliśmy o to aż za bardzo. Śmieci wynosiliśmy codziennie, nigdy nie zostawialiśmy resztek jedzenia na blacie, podłogę zamiatałam po każdym gotowaniu, żeby nie kusić nawet najmniejszym okruszkiem. W dużej mierze jest to również zasługa innych lokatorów, którzy najwidoczniej także dbali o czystość. Niekiedy nie ma się takiego szczęścia i najlepszym sposobem jest wynająć profesjonalną firmę, która zajmuje się zwalczaniem nieproszonych gości.

Rachunki przysyła DEWA (Dubai Electricity and Water Authority). Pralki są w kuchni. W starszych budynkach są piece, które ogrzewają wodę i które trzeba włączyć przed kąpielą. Woda przechowywana jest w specjalnych zbiornikach na dachu. Nie zaleca się picia wody prosto z kranu. W podłodze w kuchni, na balkonie i w łazience jest zawsze odpływ. W Deira często można spotkać opuszczone budnyki, które wyglądają jakby ledwo stały.

Niestety mieszkanie tu jest drogie. Co chwila media podają, że ceny mieszkań np. spadną o niecałe 10% w jakiejś dzielnicy, ale ja niestety od znajomych słyszę, że jest zgoła odwrotnie i czynsz jest podwyższany praktycznie z roku na rok. Do tego dochodzą opłaty związane z corocznym odnowieniem umowy najmu w RERA (Real Estate Regulatory Agency) i tak właśnie nasuwa nam się odpowiedź dlaczego istnieją pokoje, w których tłoczy się aż 8 osób...


Saturday 25 February 2017

Piach w oczy

Powietrze w Dubaju nie należy do tych najbardziej zanieczyszczonych. Dubai Municipality regularnie monitoruje miasto i dba o to, aby tereny przemysłowe i fabryki stosowały się do wytycznych. Jednak istnieją tutaj dwa zjawiska, które zdecydowanie uprzykrzają życie – kurz oraz mgła.

Kurz (haze/dust) potrafi wisieć w powietrzu kilka dni – nie widać wtedy ani nieba ani miasta. Oczywiście wszystko to bierze się z piachu nawiewanego od pustyni. Takie warunki nie sprzyjają osobom z astmą albo wrażliwymi drogami oddechowymi – dużo osób zasłanie sobie usta i nos, aby uniknąć wdychania drobinek kurzu. Tutaj wiecznie wszystko jest nim pokryte – sprzątanie balkonu mija się z celem, bo na drugi dzień znowu jest tak, jak było przed sprzątaniem. Co ciekawe kurz przy wietrznej pogodzie dostaje się do mieszkań nawet przy zamkniętych oknach – tak, szczelność okien nie jest tu niestety priorytetem. Podczas burzy piaskowej świat nagle staje się żółtawo-pomarańczowy i wtedy obowiązkowo należy zasłonić usta i nos – piasek dostaje się dosłownie wszędzie.

Mgła natomiast przychodzi i odchodzi zdecydowanie szybciej. Tak samo jak burza piaskowa, tak i mgła potrafi nieźle sparaliżować miasto w okresie zimowym, kiedy temperatury zdecydowanie spadają. Zjawisko to występuję tylko i wyłącznie rano i czasami mgła jest tak gęsta, że paraliżuje ruch na drogach, bo nie widać samochodu przed nami. Pomimo tego, że stwarza ogromne korki i opóźnia loty to jest to piękne zjawisko – szczęście mają ci, którzy mieszkają na wyższych piętrach i mogą podziwiać miasto ponad mgłą.

Warto jeszcze wspomnieć o deszczu, ale takim ulewnym, która spada może raz do roku. UAE zupełnie nie jest przygotowane na jakiekolwiek ilości deszczu większe niż mżawka prze kilka minut, która ledwie skropi ulice. Gdy zacznie porządnie lać zalewane są ulice, domy, parkingi a nawet metro – istny kataklizm. Korki są niemiłosierne i policja co chwile ostrzega, aby jeździć ostrożnie. Zeszłej zimy był taki dzień kiedy lało non-stop od rana, miejsce w którym pracowałam (kampus uniwersytecki) był tak zalany, że nie dało się przejść nie brodząc w wodzie po kostki, koleżance z pracy zalało dom, a mi powrót do domu zajął 4 godziny, mimo to, że wyszłam z pracy o wiele wcześniej, gdyż niektórzy pracodawcy puszczali pracowników wcześniej do domu (tych, którym udało się jakoś dotrzeć do pracy).


Trochę piachu, deszczu, a w tym roku nawet i trochę śniegu, tak dla odmiany od słońca, które świeci niemal codziennie.


Friday 24 February 2017

Smile, you are in Sharjah!

Sharjah – emirat, w którym mieszkałam przez prawie dwa lata i który jest zdecydowanie bliżej mojego serca niż Dubai. Leży on pomiędzy Dubajem a Ajman i cieszy się mianem stolicy korków. Arabska nazwa różni się od angielskiej i jest to ash-Shariqa. Sheikhiem dla tego emiratu jest Sultan bin Muhammad Al-Qasimi, którego portrety również cieszą oko w większości sklepów.

Sharjah zdecydowanie różni się od Dubaju i to pod wieloma względami. Jest bardziej restrykcyjna pod względem religijnym i prawnym. Więcej jest inspekcji w firmach, zdarzają się inspekcje mieszkań, czy aby nikt na pewno nie mieszka razem bez ślubu. Na próżno szukać tu barów serwujących alkohol – nawet przewożenie alkoholu przez ten emirat jest surowo zabronione. Nie znajdziemy tutaj żadnych zapierających dech w piersiach budowli – Sharjah zdecydowanie stawia bardziej na kulturę, dlatego tak dużo jest tutaj muzeów. Jest tu zdecydowanie „biedniej” niż w Dubaju – ceny wynajmu mieszkań są niższe, znacznie więcej jest miejsc, gdzie mieszkają ci biedniejsi.

Sharjah ma przepiękny corniche (Al Khan area), z plażą gdzie można podjechać samochodem aż pod sam brzeg zatoki. Mieszkając 10 minut samochodem właśnie od tego miejsca, często późnym wieczorem braliśmy ze sobą jedzenie i jechaliśmy tam tylko i wyłącznie żeby zjeść patrząc na czarną wodę, gwiazdy i nacieszyć uszy szumem fal i dać im odpocząć od zgiełku miasta.

Co warto zobaczyć?

Przyjeżdżając z Dubaju do Sharjah autobusem lądujemy na głównej stacji autobusowej zaraz przy Buhairah corniche.

Gold souk – dwa pasaże – w jednym są ubrania, a w drugim biżuteria. Na przeciwko jest piękny meczet King Faisal, na który również warto zwrócić uwagę.

Muzea – Sharjah Museum of Islamic Civilazation, Sharjah Heritage Museum, Al Mahatta Museum (co ciekawe nie byłam w żadnym z nich, bo człowiek mieszkający w danym mieście myśli, że jeszcze przyjdzie taki weekend kiedy się tam wybierze – aż w końcu się wyprowadza)

A ponadto Sharjah Aquarium, Al Montazah (park wodny) i wiele innych atrakcji.

Teraz mieszkając w Dubaju brakuje mi Sharjah, pomimo tego, że było tam zdecydowanie więcej śmieci na ulicach, miejsca parkingowego koło naszego bloku szukało się czasami zbyt długo, a korki nieustannie wykańczały, ale na otarcie łez była też mała budka obok opuszczonej stacji benzynowej z najlepszą parathą na świecie, restauracja serwująca najlepsze chicken biryani tuż pod nosem i meczet, z którego głośników wydobywał się najpiękniejszy azan (wezwanie na modlitwę).

Smile, you are in Sharjah!




Wednesday 22 February 2017

Wiza do ZEA

System wizowy tego kraju jest mi znany aż za dobrze. Obecnie obywatele Polski mogą przekroczyć granice Emiratów otrzymując wizę „on arrival” na 90 dni. Niestety, gdy 90 dni minie, nie możemy dostać kolejnej wizy „on arrival” przez kolejne 90 dni. Czyli w okresie 180 dni, w Emiratach możemy przebywać tylko przez 90 dni.

Wcześniej tak nie było. Wiza „on arrival” była na miesiąc i aby ją przedłużyć wystarczyło przekroczyć granicę z Omanem, zawrócić i wjechać z powrotem do Emiratów, nazywało się to „visa run”. Nadal można tak zrobić, gdy np. dostajemy wizę pracowniczą i musimy wjechać do kraju już na niej, można zrobić wtedy visa run do Omanu i wszystko jest ok, ale wyłącznie gdy zmieniamy wizę „on arrival” na pracowniczą.

Należy pilnować dni, bo za przebywanie w Emiratach, gdy wiza wygasła naliczane są kary za każdy dzień i kwotę taką płaci się na kontroli paszportowej przed odlotem. Jeżeli zagapimy się i zostaniemy trochę dłużej niż było można, polecam przed odlotem udać się do biura imigracyjnego na przylotach terminalu 3 na lotnisku DXB (czynne 24h), i poprosić, aby podali dokładną kwotę naliczonej kary.

Ostatnio miałam sytuację, gdzie system w biurze imigracyjnym pokazywał karę za pozostawanie w kraju bez ważnej wizy przez 7 dni w wysokości ok. 1700 AED, po czym przechodząc przez kontrolę paszportową i mając już odliczoną kwotę w ręku, pan informuje mnie, że nie muszę płacić kary i mogę zostać jeszcze przez 7 dni. Moja sytuacja wtedy była na tyle skomplikowana, że każdy z urzędników mówił zupełnie co innego, a gdy w końcu manager potwierdził, że tak będzie kara, to ostatecznie okazało się, że jej nie ma. Bo mieli jakieś dwa systemy – stary pokazywał, że podlegam karze, nowy, że nie i do końca nie wiadomo było, któremu wierzyć.


I tutaj dobra rada ode mnie, osoby, która miała do czynienia chyba ze wszystkimi urzędami w tym kraju, zawsze trzeba pytać 4 razy czy na pewno tak jest i jak jest taka możliwość zweryfikować informacje przy innym okienku (w 50% przypadków, usłyszycie zupełnie co innego). I uzbroić się w cierpliwość – bo nawet jeśli pan/pani w tym momencie słucha uważnie twojego problemu, a przyjdzie Ahmed/Amal z przerwy, to niestety w tym momencie jesteśmy już na drugim planie i trzeba cierpliwie czekać aż habibi/habibti podzielą się między sobą wrażeniami.


Sunday 19 February 2017

Adresowe perypetie

W Emiratach, tak jak w większość krajów arabskich, adres podawany jest opisowo zazwyczaj z pominięciem ulicy, chyba że jest to jedna z głównych dróg. Nazwa budynku oraz charakterystyczne punkty tzw. landmarks w zupełności wystarczą. I tak więc możemy się spotkać z adresem „budynek restauracji Al Shami, pokój 504” albo „Emirates Financial Towers, biuro 907”. Nikt nawet nie pyta o nazwę ulicy, a oznaczane one są numerami np. ul. 23B. Zamiast typowej ulicy i numeru większość budynków ma swoje nazwy.

Dobra rada: biorąc taksówkę warto zaznaczyć sobie miejsce docelowe na mapie, może się zdarzyć, że to my będziemy musieli mówić kierowcy jak jechać. Podobnie z zamawianiem jedzenia, musimy zapamiętać koło czego nasz budynek się znajduje, bo o to będzie się pytał dostawca. Większe bloki mieszkalne mają swoje nazwy, więc zadanie jest ułatwione.

Google street view zostało uruchomione dopiero w 2014 r., ale znacząco ułatwia orientacje w terenie. Nie wyobrażam sobie przed pojechaniem w jakieś miejsce nie zerknąć co tam koło niego się znajduje – w razie gdy przyjdzie mi tłumaczyć taksówkarzowi jak tam dojechać.


Na początku taki system może być problematyczny, ale łatwo się do niego przyzwyczaić i dla mnie, osoby, która nie zna nazw ulic w mieście w którym spędziła całe swoje życie, sprawdza się on dużo lepiej i łatwiej mi zlokalizować adres na podstawie budynku niż nazwy ulicy, jak ma to miejsce w Polsce.



Friday 17 February 2017

An apple a day

Służba zdrowia w Emiratach odbiega znacząco od tej polskiej. Jak już wspominałam, dla obywateli Emiratów jest ona całkowicie darmowa (nie płacą żadnych składek ani podatków). Dla reszty są dwie opcje – albo ma się ubezpieczenie albo nie. Obecnie wszystkie firmy mają obowiązek prawny zapewnienia ubezpieczenia dla każdego pracownika. Firmy wykupują różne ubezpieczenia, od najtańszych do nawet takich, które obejmują cały świat – wszystko zależy od budżetu/polityki firmy. Pracownik za takie ubezpieczenie nie płaci nic. Ja na szczęście nigdy nie musiałam korzystać ze swojego ubezpieczenia, ale mąż już tak. Miał dwie wizyty w szpitalu, w tym jedna u specjalisty łącznie z badaniem krwi i przepisaniem lekarstw i za całość zapłaciliśmy jedynie 30 AED czyli procent od ceny za konsultację z lekarzem, badania krwi (ok. 1500 AED) oraz przepisane lekarstwa (ok. 200 AED) były całkowicie za darmo.

A jak to wygląda, gdy nie ma się ubezpieczenia? Oczywiście z moim szczęściem, źle się poczułam dopiero będąc na wizie turystycznej bez ubezpieczenia. Wizyta u specjalisty kosztuje w granicach 250-300 AED, u internisty jest to od 150 do 200 AED - wszystko zależy od szpitala/kliniki. Cen badań specjalistycznych nie znam, ale wiem, że nie są to małe kwoty.

Szpitale oraz kliniki są tu na bardzo wysokim poziomie – zupełne przeciwieństwo Polski. Nowoczesne sprzęty, czyste poczekalnie, system rejestracji bez zarzutu. Nawet jak spóźnisz się pół godziny na wizytę przyjmą bez problemu.


Ciekawostka: antybiotyk można dostać bez recepty. Dwa razy dopadło mnie paskudne przeziębienie z zapaleniem gardła i wysoką gorączką. W obydwu przypadkach idąc do apteki i opisując dolegliwości dostałam m.in. antybiotyk i to sprzedawany na blistry – bez opakowań.

Kwestia bycia w ciąży nie będąc mężatką - sytuacja nielegalna. Przyjmując ciężarną kobietę szpitale życzą sobie okazania aktu małżeństwa, a gdy go nie ma zawiadamiają policję. Rada? Wyjechać z kraju jak najszybciej. Dzieci urodzone w Emiratach nie otrzymują emirackiego obywatelstwa (chyba że ojcem jest Emiratczyk).


Tuesday 7 February 2017

Arabska kawa i daktyle

Pomijając wszystko „naj-” (większe, wyższe, droższe itd.) to co jeszcze wyróżnia ten kraj?

Gościnność. Emiratczycy są niezwykle gościnni i zawsze chętni by przywitać arabską kawą i daktylami. Widać to szczególnie w urzędach, salonach samochodowych i innych większych przedsiębiorstwach - w poczekalni zawsze stoją dzbanki właśnie z kawą arabską, a obok małe filiżaneczki. Niestety ja nie należę do fanów tego specyficznego napoju, ale zdecydowanie polecam spróbować.

Dbanie o swoich obywateli. Emiratczycy na pewno nie mogą czuć się zapomniani przez swój kraj, a wręcz odwrotnie. Ochrona społeczna zapewnia im masę przywilejów m.in. Emiratczyk dostaje od rządu 70 tys. AED za poślubienie Emiratki oraz dom (na który niestety trochę się czeka, bo lista oczekujących jest długa). Edukacja aż do ukończenia szkoły średniej jest darmowa podobnie jak opieka zdrowotna dla każdego obywatela. Przypominam, że w Emiratach nie ma podatków! Prawie 90% pracujących emiratczyków pracuje w instytucjach rządowych. Żyć nie umierać.

Strój. Narodowy strój męski składa się z kandoory (koszuli aż po kostki) oraz gotry (chusta na głowie) koloru białego z czarnym agalem (sznurem). Dla Pań jest to czarna abaya. Starsze kobiety można spotkać z charakterystyczną złotą maską na twarzy.

Taniec. Narodowym tańcem w UAE jest „ayala dance” czyli taniec z kijkiem. Zachęcam do kliknięcia w filmik poniżej, oprócz tańca możemy zobaczyć charakterystyczne przywitanie mężczyzn - styknęcie się nosami.

Jedzenie. Tutaj ciężko znaleźć coś charakterystycznego z uwagi na niezwykle rozległe wpływy kulinarne. Charakterystycznymi daniami dla tej kuchni jest mięso z wielbłąda, kabsa (ryż z kurczakiem i warzywami) oraz khabees (prażona mąka z cukrem i masłem).

W Emiratach znajdziemy dużo miejsc kulturowych tzw. heritage areas, gdzie można zobaczyć jak wyglądało życie zanim wszystko stało się „naj”. Jeszcze nie udało mi się do żadnego takiego miejsca dotrzeć, ale jest na pierwszym miejscu listy miejsc do odkrycia.



Monday 6 February 2017

Tam, gdzie drogi poniosą

Pod tym względem jestem w stanie wypowiedzieć się wyłącznie z perspektywy pasażera i opierając się na opinii męża, który uwielbia jeździć samochodem.

Ogromnym atutem tego kraju są piękne i szerokie drogi, a zmorą korki. Nawet autostrady które mają 7 pasów w jedną stronę w godzinach szczytu stoją na dobre. Najbardziej newralgicznym punktem są wszelkie drogi na trasie Dubai-Sharjah. Większość ludzi mając rodzinę i pracując w Dubaju decyduje się mieszkać w Sharjah – ceny mieszkań są tu dużo niższe. Przekleństwem jest dojazd do i powrót z pracy – droga Dubai-Sharjah zajmuje 20 minut bez korków, jednak żeby dotrzeć rano z Sharjah do Dubaju potrzeba nam 1.5 a czasami aż 2 godziny. Sharjah jest pięknym emiratem, ale wybierając się tam na wycieczkę warto pamiętać, żeby zaplanować podróż tak, aby przypadkiem nie stracić 2 godzin w samochodzie.

Jedyny płatny odcinek drogi przebiega przez sam środek Dubaju i zaopatrzony jest w 7 bramek, które za każdym razem automatycznie pobierają opłatę 4 AED ze specjalnej nalepki Salik na przedniej szybie. Naklejkę można kupić na stacjach benzynowych za 100 AED – 50 AED zostanie na koncie, które później można w każdym momencie doładować on-line. Odpowiednie znaki ostrzegają nas przed wjazdem na płatny odcinek/ostatnim bezpłatnym zjazdem. Gdy przejedziemy przez bramki, a na naszym koncie nie będzie wystarczającej sumy, mamy 5 dni na doładowanie, w przeciwnym razie naliczana jest kara w wysokości 50 AED za każdy dzień.

Co do zachowania na drodze i samych kierowców – warunki są dosyć specyficzne. Na drogach jest bardzo duża liczba kierowców, którym trzeba zjeżdżać z drogi, bo spieszą się i przeskakują z pasa na pas przy prędkości 120km/h. Na lewym pasie prędzej czy później, ktoś będzie siedział na ogonie nawet jeśli i tak jedzie się z większą niż dozwoloną prędkością. Na większych drogach limit wynosi 120 km/h + 20 km/h, po przekroczeniu 140 km/h łapie radar, których jest tutaj pod dostatkiem. Kary za przekroczenie prędkości są różne, za przekroczenie limitu o 60 km/h kara wynosi 1000 AED i 12 czarnych punktów.

Znam osobę, która jest dobrym kierowcą w kraju, ale tutaj boi się prowadzić właśnie ze względu na specyficzne warunki. Trąbienie, wymachiwanie rękami, mruganie światłami (bardziej w gniewie niż w podzięce, jak to ma miejsce w Polsce), duże prędkości i niecierpliwi kierowcy nie zachęcają.

Pozostaje jeszcze kwestia pieszych. Trzeba być niezwykle czujnym, bo chociaż kary za przechodzenie w niedozwolonych miejscach są, to dużo osób tego nie przestrzega. Często ludzie nawet nie patrzą, tylko wchodzą na drogę, albo przebiegają przez 4 pasmową autostradę z założeniem, że i tak się zatrzymasz.

Mąż prowadząc samochód w Emiratach, Polsce i Indiach, stwierdził, że najlepszym połączeniem byłyby emirackie drogi i polscy kierowcy. Zgadzam się z tym 100%.


Sunday 5 February 2017

Emiracki bałwan

Ten weekend obfitował w dużą liczbę wrażeń - od rekordowo niskich temperatur (-2.2) w górach, śniegu i emirackiego bałwana (link) po silny wiatr, deszcz, 14 stopni i fale zalewające drogę na Palm Jumeirah. Wszyscy pognali na górę Jabel Jais w Ras Al Khaima, aby zobaczyć śnieg - na górskich drogach utworzyły się ogromne korki, które i tak za jakiś czas zostały zablokowane przez policję.

Dawno nie było tutaj takiej pogody. Silny wiatr wiał przez 2 dni, do tego stopnia, że przy jednej z głównych dróg przewrócił się dźwig, z budynku na przeciwko mojego balkonu oderwały się metalowe żaluzje i poleciały na ulicę, a droga do sklepu oddalonego o 300 metrów była nie lada wyprawą. Zimny wiatr razem z piaskiem i deszczem nieprzyjemnie smagał po twarzy i po raz pierwszy zamarzyła mi się wtedy kurtka. Niestety przez całą tą ekscytację warunkami atmosferycznymi oraz niezwykle ekspresyjne wyrażeniem tego, co czuję, przez jakiś czas piach zgrzytał mi między zębami (polecam albo nic nie mówić, albo zakryć sobie usta szalem).

Kolejny raz przekonałam się, że okna nie są tu najszczelniejsze. Wiatr gwizdał nieustannie przez każde z nich. Był tak silny, że otworzył 2 razy drzwi balkonowe, które potem były zamknięte na klucz, bo inaczej ledwo się trzymały. Przypominała mi się ubiegłoroczna zima i ulewa, która sparaliżowała wszystko, łącznie z naszym mieszkaniem, do którego pomimo zamkniętych okien dostała się woda zalewając nam dywan i łóżko.

Dziś dzień przywitał mnie pięknym słońcem, niezwykle czystym niebem i powietrzem - pustynny kurz chociaż na chwilę został zamieciony.

źródło: Gulf News