Gdy ktoś pyta mi się jakie są Emiraty, ciężko mi wyrazić co
myślę o tym kraju w jednym zdaniu. Zdecydowanie jest to kraj kontrastów,
miejsce gdzie za robiącymi wrażenie drapaczami chmur kryją się malutkie pokoje,
w których mieszka 8 osób. Gdzie obok ludzi zarabiający miliony żyją osoby,
które jedzą tylko jeden posiłek dziennie. Gdzie na tym samym stanowisku osoba z
Filipin/Indii dostanie wynagrodzenie 4 tys., ale osoba z Europy już dwa razy
tyle. Gdzie mieszają się dwie skrajne kultury – europejska/amerykańska z
arabską i o dziwo tworzą miejsce, gdzie wszyscy żyją zgodnie pomimo aż tylu
różnych narodowości. Tak chyba działa magia tego kraju.
Dla mnie właśnie ta różnorodność jest niesamowita, zawsze
uczy czegoś nowego. Inne kraje, zwyczaje, kultura, osobowości – tutaj to
wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Zdecydowanie trzeba wyjrzeć zza Burj Khalify, oddalić się
trochę od Burj Al Arab i zajrzeć do bocznej uliczki na Starym Suku w Deira, aby
przekonać się jakie Emiraty są na prawdę.
Herbata pita na jachcie nie smakuje tak dobrze, jak chai
serwowany z przydrożnej restauracji gdzieś w Ras al Khaima. Francuska bagietka
z najdroższej piekarni nie pachnie tak dobrze, jak świeży pakistański chleb z
małej piekarni w Sharjah zawinięty w foliową reklamówkę.
Ten kto chce dostrzeże wyłącznie marinę pełną najdroższych
jachtów, rolls royce’y jeżdżące po ulicach oraz restauracje serwujące posiłki,
których cena przekracza średnią krajową – nie przeczę, wszystko to robi
wrażenie, ale na krótko. Burj Khalifa powszednieje, tak samo jak widok
osiedlowego sklepu.
Zachęcam do zejścia z utartych turystycznych ścieżek i
odkrycia czegoś nowego, a przekonamy się, że nie wszystko złoto co się świeci.
No comments:
Post a Comment